Porsche 911, Audi quattro S1, Subaru Legacy RS… i mogę tak jeszcze wymieniać, bo te i kilkadziesiąt innych, kultowych już samochodów rajdowych pojawiło się ponownie na legendarnych trasach Dolnego Śląska, by ponownie stanąć w szranki i zawalczyć zarówno o dobre czasy, jak i świetną zabawę. W dniach 30-31 sierpnia 2024 r. odbył się 1. Dolnośląski Rajd Legend.

Dolny Śląsk to jedno z miejsc od dziesięcioleci związanych z rozwojem motorsportu i z rajdami. Kochali je zawodnicy startujący w Rajdach Polski, także tych zimowych, kochali je sympatycy, gdy po serpentynach i widowiskowych prostych gnały auta w nieodżałowanym rajdzie Elmot, uwielbiają je też kierowcy i kibice przybywający na takie imprezy jak choćby Tarmac Masters, czy fantastyczne rajdy i wyścigi amatorów organizowane przez BGM Sport. Wciąż jednak pozostaje niedosyt, a jak pokazał odbywający się w ostatnią sierpniową sobotę 2024 r. 1. Dolnośląski Rajd Legend, nie tylko zawodnicy chcą startować.

Dolnośląski Rajd Legend

Cichy bohater tej edycji, Marek Suder, gorąco witany podczas startu Dolnośląskiego Rajdu Legend w Polanicy-Zdroju.

Takich tłumów na kultowych OS-ach nie widziano już dawno. Gdy pierwsze rajdówki symbolicznie zjeżdżały z podium w trakcie honorowego startu w przepięknej Polanicy tłum rozstępował się i otaczał przejeżdżające pojazdy jak za „dobrych czasów”, o których tak chętnie rozprawiają najstarsi kibice. Faktem jest, że kurortowy odcinek nie był przeznaczony do gonienia, a do dostojnego prezentowania wspaniałych pojazdów, więc o wiele łatwiej było stanąć przy zawodnikach na wyciągnięcie ręki. Na odcinkach specjalnych oczywiście zabezpieczenie przygotowane było na najwyższym poziomie, zespół sędziów dbał o to, by nikt nie stwarzał zagrożenia, a i sami kibice potrafili dyscyplinować siebie nawzajem.

Nie czas pod kocyk

Pierwszy Dolnośląski Rajd Legend to inicjatywa lokalnego Auto Moto Klubu Kłodzko. Inicjatywa, która – jak przyznaje sam dyrektor rajdu, Bogusław Piątek – kiełkowała latami, a inspiracją były choćby takie imprezy jak słynny Rally Legend San Marino. Jak mówił przed startem rajdu Piątek:

Zależało nam na tym, po pierwsze, żeby legendarni zawodnicy powrócili na trasy, a po drugie, żeby na trasach pojawiły się legendarne samochody. I nasza lista zgłoszeń to spełnia.

I faktycznie, poranna przechadzka po dwóch strefach serwisowych zlokalizowanych w centrum Polanicy-Zdrój przypominała spacer marzeń wszystkich miłośników „starych” rajdów.

Volvo Amazon – weteran rajdów nie tylko historycznych.

Ekscytację czy „ciary” mógł poczuć każdy kto pamiętał, jak Fordy Sierra Cosworth latały po OS-ach Kotliny Kłodzkiej, kto marzył, by choć raz móc usiąść za kółkiem kultowej Celiki GT4, albo kto spoglądał na swojego Poloneza myśląc o tym, jakby go tak przemalować na żółto, dorobić ze szwagrem takie poszerzenia, nakleić z przodu etykietkę z Castrola, to będzie prawie jak ten 2000…

Patrick Snijers na OS Turbojulita Kłodzko podczas Dolnośląskiego Rajdu Legend.

Nie brakowało też młodzieży i dzieci, dla których widok Kadetta czy Abartha sprzed kilku dekad to jak wyprawa w przeszłość, o której tylko słyszeli od rodziców, albo mogli obejrzeć w internecie. Przekrój aut był wspaniały, lista startowa zawodników z licencją zawierała niemal 30 pozycji, a dla amatorów był też Super KJS, który prowadził tymi samymi trasami – tu zakwalifikowało się 12 zawodników.

Najstarszym samochodem startującym w rajdzie było przepiękne, ponad pięćdziesięcioletnie Volvo Amazon 122S. Jego właściciel i kierowca zarazem, Artur Skrabalak przyznaje, że może i trochę szkoda zabierać takiego weterana na rajdy, ale z drugiej strony, jak sam to pięknie ujął „my też się zużywamy”. Jego Volvo więc zamiast stać pod kocykiem i prezentować swoje wdzięki na konkursach elegancji kręciło dziarsko bączki i latało bokiem ku uciesze kibiców robiąc fantastyczny show na rajdzie.

Legendy, wszędzie legendy

Tak jak wspominałam, na listach startowych nie zabrakło legendarnych samochodów, ale byli także legendarni zawodnicy. Organizator zadbał, by wśród kierowców pojawili się zagraniczni goście, którzy ścigali się na tych trasach przed laty. Patrick Snijers, wielokrotny zwycięzca rajdów w swojej ojczystej Belgii, Mistrz Europy, ale też człowiek, który potrafił przegonić naszych zawodników na naszych trasach właśnie w pierwszej połowie lat 90., pojawił się na rajdzie otrzymując nie tylko zaszczytny numer 1, ale też niesamowita uwagę kibiców, którzy licznie oblegali go we wszelkich możliwych momentach, nawet, gdy podjeżdżał na honorowy start.

1. Dolnośląski Rajd Legend i Patrick Snijers podczas startu.

Na prawym fotelu Forda Sierry Cosworth RS stanowiącego replikę auta, którym niegdyś  jeździł nasz nieodżałowany mistrz i niegdysiejszy konkurent Patricka, Marian Bublewicz, zasiadł znany, utalentowany i lubiany pilot rajdowy Grzegorz Gac. A skoro już o legendach „na prawym” mowa, to nie sposób było się nie ucieszyć widząc samego Macieja Wisławskiego, który po raz kolejny pilotował innego utytułowanego kierowcę – Andrzeja Kalitowicza w przepięknie prezentującej się Toyocie Celice GT-Four.

Marek Suder z kolei oprócz tego, że sam zasiadł za sterami nieco młodszego Forda Escorta WRC, to do Polanicy dostarczył dziesięć pojazdów, które cieszyły oko na trasach i w parku maszyn stając się cichym bohaterem i – niejako –  współtwórcą sukcesu i genialnej atmosfery Pierwszego Dolnośląskiego Rajdu Legend.

Rajdowe potwory z przeszłości.

I tak można by w sumie pisać o wielu załogach, w dodatku jako auta funkcyjne pojawił się najgłośniejszy Peugeot w okolicy, czyli replika rajdowej 206 WRC Krzysztofa Hołowczyca (i Macieja Wisławskiego) prowadzona przez Andrzeja Janeczko. Widok i dźwięk tego auta zawsze wzbudzają entuzjazm i ekscytację wśród kibiców, a i pewnie u niejednego wywołują ciarki i wspaniałe wspomnienia sprzed ponad dwóch dekad. Drugim wspaniałym autem funkcyjnym było Porsche 911 Krzysztofa Mikulskiego (który w inicjatywę Auto Moto Klubu Kłodzko wszedł nie tylko sercem, ale też wsparciem medialno-promocyjnym, jako MotoWizja), trzecim Toyota Celica GT-Four.

Niech ta historia się pisze!

Klas historycznych w różnego rodzaju rajdach i wyścigach mamy już kilka, ale z perspektywy miłośników zarówno sportowych youngtimerów, jak i oldtimerów nigdy nie jest „za dużo”. Tym bardziej, że emocje, jakie towarzyszyły zawodnikom pokonującym kolejne kilometry odcinków specjalnych Pierwszego Dolnośląskiego Rajdu Legend skutecznie podgrzewał fantastyczny doping. Zobaczyć znów tłumy już nie tylko w wyznaczonych strefach, ale też wzdłuż dojazdówek – to jest epickie przeżycie. Całe rodziny, kibicujące i machające, czekały wytrwale – niekiedy nawet godzinami. OS Turbojulita Kłodzko z racji ogromnego zainteresowania i próśb kibiców, którzy chcieli mieć czas, by dotrzeć z innych odcinków został przesunięty o ponad dwie godziny, ale tłum, jaki finalnie pojawił się w mieście był ogromny.

Leci bokiem, aż miło.

Ogromne było też zaangażowanie grup, które dbały o oprawę specjalną – miały flagi, bannery, świece dymne, ale też energię, by elegancko po całej imprezie sprzątać otoczenie wspierając w tym także ekipę zabezpieczająca rajd. Zawodnicy zaś niby przed startem zapewniali, że chodzi im głównie o dobrą zabawę, ale…. kolejne przejechane na ostro kilometry pokazywały, że jednak w każdym z nich drzemał duch zdrowej rywalizacji.

Niby funkcyjny, a jednak wariat.

Nawet gość specjalny, Patrick Snijers, który podczas rozmowy ze mną przed rajdem zarzekał się, że wygrał już wszystko, co miał do wygrania, a tu będzie chciał mieć przede wszystkim frajdę, do ostatniej chwili walczył o wyrwanie choćby setnych sekundy, by dogonić fenomenalnego Pawła Ferdka, który z Justyną Kurowską-Ferdek w roli pilotki swoim Mitsubishi Lancerem Evo V tego dnia zdawał się lecieć niczym na skrzydłach odsadzając konkurencję zarówno w swojej kategorii youngtimerów, jak też w generalce, w której pobił drugiego Snijersa o ponad 13 sekund.

Dolnośląski Rajd Legend

Zobaczyć znów takie piękne Audi quattro S1 w akcji… niesamowita frajda!

Niesamowitą wolą walki wykazał się także Jakub Dąbrowa, który mimo początkowej awarii wspomagania zabierającej mu po pierwszych oesach bezcenne sekundy przewagi nad konkurentami, w drugiej połowie rajdu był w stanie nadrobić czas tak, by uplasować się na drugiej pozycji.

Warto wspomnieć o OS-ie Młoty, który wielu zawodników po zapoznaniu określiło „dość wyboistego”, co było stosunkowo eufemistycznym określeniem względem stanu nawierzchni. Patrick Snijers śmiał się, że asfalt chyba pamięta jeszcze jego przejazdy z lat 90. Ten odcinek okazał się być także młotem na załogę, która doskonale rokowała od samego startu i osiągała najlepsze czasy – chodzi oczywiście o Piotra Grochockiego i Macieja Rajcę w Subaru Imprezie STi, którzy niefortunnie wypadli z trasy i musieli wycofać się z całego rajdu.

Takich zwrotów akcji było więcej, w końcu na tym polega piękno tego sportu, zwłaszcza w tym historycznym wydaniu. Maszyny mają swoje lata, niekiedy silniki potrafią odmówić współpracy – to spotkało choćby jedną z załóg startujących w pięknie przygotowanej replice kultowego Poloneza 2000C. Tu ukłony dla LPG Majstra, wiem, że widok aż dwóch takich Polonezów, jednego także w innym historycznym biało- czerwonym malowaniu potrafił niejednego chwycić za serce przypominając czasy, w których mistrzowie z OBRSO robili co mogli, by siermiężne rodzime produkcje mniej lub bardziej licencyjne zyskiwały tę drapieżność i moc, które pozwalałyby polskim talentom rajdowym zdobywać podia.

Dolnośląski Rajd Legend

Golf MKII GTI wygląda i brzmi.

Wracając do sedna, w klasyfikacji amatorów pierwsze miejsce zajęli faworyci  – duet Tomasz Gucwa i Adam Zapała w Subaru Imprezie, za to duet Moczarski i Cygan jako jeden z nielicznych postawił na zrobienie swoim Mercedesem show na odcinku w Kłodzku, natomiast państwo Gabryszewscy we wspaniałym Autobianchi 112 Abarth zyskali potężne uznanie za dumny przejazd z biało-czerwoną wstęgą przed kłodzkimi tłumami po tym, jak spektakularnie przedarli się przez szykanę. Takie chwile się zapamiętuje.

Na szczęście organizatorzy już potwierdzili, że nie zamierzają spoczywać na laurach i Dolnośląski Rajd Legend ma szanse nie tylko powrócić w przyszłym roku pod koniec wakacji, ale też po prostu na stałe zapisać się w rajdowym kalendarzu. Trzymam kciuki, aby przybywało załóg z całego świata, parki maszyn rozrastały się zapełniając coraz starszymi i coraz rzadszymi pojazdami i oby OS-y się wydłużały. Pozostaje jeszcze tylko wystosować apel, aby odcinki takie, jak ten zaplanowany na Kłodzko może nie były liczone do czasówki – albo zakładały jakieś przymusowe trzy obroty wokół przysłowiowej beczki, bo widownia pozostała z lekkim niedosytem, jeśli chodzi o popisy kierowców. To oczywiście ma swoje plusy, bo rozbudza apetyt na kolejne edycje.

A na koniec jeszcze relacja w formie filmu – zachęcam do obejrzenia!

Spodobał Ci się ten tekst? Rozważ postawienie nam wirtualnej kawy - dzięki!

Postaw mi kawę na buycoffee.to