Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jakiego typu wpisy gościnne publikujemy na Petrolheart, to pragniemy odpowiedzieć, że różne. Na przykład dżentelmen występujący tu i ówdzie w sieci pod łatwym do zapamiętania nickiem Aaa zgodził się opisać swój niedawny nabytek – Maserati GranTurismo. Zapraszamy do lektury!
Do opisania tego, co za chwilę będziecie czytać, zostałem namówiony przez jednego z petrolheartowych redaktorów. Trochę się opierałem, bo nigdy nie parałem się słowem pisanym i poza tym pojedynczym ekscesem raczej się to już nie powtórzy. Zatem możecie spodziewać się, że tekst może być trochę kostropaty i chaotyczny – wszelkie uwagi krytyczne proszę słać na Berdyczów. Pochwalne też.
Zanim przejdę do konkretów, niezbędna będzie krótka notka o autorze
Otóż ogólnie nie lubię dużych samochodów, luksusowych limuzyn, sportowych przecinaków itp. Preferuję dobrze jeżdżące, małe i lekkie auta. Żeby nie być gołosłownym, to obecnie jeżdżę Swiftem Sportem i Fiatem 500C (żony), a wcześniej miałem przez 19 lat Mazdę MX-5, zdarzył się także Peugeot RCZ R. Mam sporo doświadczenia z autami klasy zbliżonej do bohatera tego artykułu (BMW E31, Jaguar XKR, pełno sedanów z segmentów od D do F itp.), ale entuzjazmu u mnie nie wzbudziły.
No i najważniejsza kwestia na koniec – nie lubię skrzyń automatycznych do tego stopnia, że nigdy nie kupiłem sobie dla siebie samochodu z automatem. Ten jest pierwszy. Zatem wszystko, co napiszę dalej, będzie aż do bólu subiektywne. A jeśli się ktoś z czym nie będzie zgadzać, to tam powyżej wspomniałem coś o Berdyczowie, no nie?
Pora więc na odpowiedź na najbardziej oczywiste pytanie, czyli „to po cholerę gościu kupiłeś Maserati GranTurismo?”
Brzmi ona – „bo mi się podoba”. A rozwijając nieco ten wątek, to GranTurismo znajduje się na mojej prywatnej liście pięciu najładniejszych aut w historii motoryzacji (dostępnych dla przeciętnego Kowalskiego). Pozostałe cztery miałem, więc po prostu skorzystałem z okazji na zamknięcie listy. Jakby kto był ciekaw, są to Alfa Romeo 164, Peugeot 406 Coupe, Peugeot 605 i Corvette C4. Teraz to już chyba każdy ma wyrobione zdanie na temat autora niniejszych wypocin, nieprawdaż?
Mój egzemplarz to jeden z najtańszych na rynku mechanicznie sprawnych i nierozbitych egzemplarzy Maserati GranTurismo. Rocznik 2009, silnik 4.2, w środku ponuro jak w grobowcu (wszystko czarne) – a więc zapewne to najbardziej podstawowa z biedawersji. Kupione we Francji, gdzie spędziło te kilkanaście lat od wyjazdu z salonu, obijając się regularnie o renówki piątki, dwacefałki, czterystaszóstki i inne takie. Specyfikę francuskiego parkowania widać doskonale na nadwoziu auta w postaci licznych zadrapań i obcierek. Krótko mówiąc, auto było użytkowane zgodnie z przeznaczeniem, a nie leniuchowało pod kocykiem. Widać to także na zegarach – w momencie kupna było na nich około 240 tys. km z jakimś ogryzkiem, po kilku miesiącach w naszym kraju jest 260 tys. i powoli rośnie.
Wypadałoby coś o nim napisać, więc zacznę od tego, co widać gołym okiem
Auto jest ładne. Naprawdę ładne. Rzekłbym, że nawet cholernie ładne. Co więcej, nie tylko w pozie typowo plakatowej, czyli umyte, nawoskowane i ustawione na tle czerwcowego zachodzącego słońca. Tak samo dobrze wygląda pokryte brudem i pośniegowym błotem świeżo po zakończonej długiej trasie. Doskonale prezentuje się z boku, z przodu, z tyłu, pod dowolnym kątem, na parkingu oglądane z okna na piątym piętrze i tak dalej. Musi być tylko w ciemnym kolorze. GranTurismo białe, żółte, złote itp. to jak pizza z ananasem według pana Roberta Makłowicza, czyli horrendum straszliwe.
Myślę, że nie od parady byłoby wspomnieć o pewnym detalu, którego na zdjęciach raczej nie widać, ponieważ wyszły tak jak wyszły [pozostałe zdjęcia to fotografie prasowe – przyp. red.]. Maserati GranTurismo to naprawdę wielka landara. 4,9 metra i rozstaw osi blisko trzy metry (pomiędzy osiami spokojnie można byłoby zmieścić Fiata 126p) oznacza, że to nie jest mały samochód. Jednak gdy się koło niego stanie, to wcale nie zwraca się uwagi na te rozmiary.

Któryś z poprzednich właścicieli zmienił końcówki wydechu na takie z GranTurismo S. Bazowe Maserati GranTurismo standardowo miało cztery okrągłe końcówki.
Z zewnątrz jest zatem OK. A jak w środku?
Oglądanie z zewnątrz przez szybę pozwala odnieść wrażenie, że środek odpowiada estetyce zewnętrznej. Wrażenie to jednak szybko mija, gdy się już otworzy drzwi i zasiądzie w fotelu. Sam fotel jest naprawdę dobry – wygodny, mięsisty, trzymanie boczne przyzwoite, choć nie trzyma kierowcy kurczowo niczym kubełek. Ponadto można go mocno obniżyć, przez co da się usiąść prawie na ziemi. Fani MX-5 będą zachwyceni.
Wnętrze obmacane pobieżnie wzrokiem nie wzbudza uczucia zawodu. Jest ładnie, zegary są świetne, całość ewidentnie wygląda jak auto włoskie, choć może nieco trącić myszką. Akurat to nie jest wadą z mojego punktu widzenia, natomiast miłośnicy nowoczesnych gadżetów będą szczerze rozczarowani.
I nie tylko tym. Wnętrze może sobie bowiem dobrze wyglądać, ale jednak czasami się go używa oraz dotyka. I tu się pojawia dość spory problem związany z jakością. Nie chcę tutaj powiedzieć, że jest to totalne dziadostwo rodem z Tarpana, to byłaby gruba przesada. Jest skóra, są miękkie plastiki, drewniane wykończenia itp., niemniej jednak zdecydowanie nie jest to jakość wnętrza, jakiej należałoby oczekiwać od auta kosztującego w salonie od pół do trzech ćwierci dużej bańki. Spasowanie pozostawia sporo do życzenia, skóra pokrywająca niektóre elementy bardziej przypomina cienką warstwę gumy niż prawdziwą skórę, są liczne rysy i przetarcia, złażą nadruki z przycisków oraz widać ogólnie ślady używania. Natomiast po latach nic nie jest wyłamane, nie odpadło, nie telepie się i nie trzeszczy.
Dla mnie jakość materiałów we wnętrzu jest zupełnie nieistotna, ale spróbowałem się wczuć w rolę przeciętnego klienta na tego typu samochód. Jeśli wszedłbym do salonu z zamiarem obejrzenia auta bliżej, bo na zdjęciach nieźle wygląda, to po krótkim obcowaniu z wnętrzem bym go nie kupił. I prawdopodobnie ogromna większość klientów postąpiłaby tak samo. Nie jest to poziom adekwatny do ceny wołanej za nowe egzemplarze GranTurismo i zdecydowanie ta włoszczyzna nie robi wrażenia auta luksusowego. Daleko mu pod tym względem do aut z Niemiec.
Ale wystarczy narzekania
Nie jestem bowiem motoryzacyjnym ginekologiem i nie interesuje mnie obmacywanie elementów wnętrza. Jeśli ktoś ma ochotę poznać lepiej ten samochód, to zamiast zaglądać do środka, powinien otworzyć maskę.
W tym momencie można się mocno zdziwić. Dlaczego? Ano najlepiej będzie wyobrazić sobie na przykład dowolne Audi z silnikiem ułożonym wzdłużnie z przodu. W myślach obetnijmy mu cały przód aż do podszybia, obróćmy o 180 stopni i wspawajmy w miejsce komory silnikowej Maserati GranTurismo. Idiotyczne? Niekoniecznie, wystarczy bowiem spojrzeć pod maskę włoskiego żelastwa. W autach marki Audi szukamy silnika w przednim zderzaku, w Maserati tam jest pusto.
Silnik w GranTurismo jest wręcz wciśnięty w przegrodę, do tego stopnia, że w całości znajduje się za przednią osią. Przed przednimi kołami znajduje się wyłącznie chłodnica, trochę rurek, plastikowych zbiorniczków i nic więcej. Dołóżmy do tego fakt, że silnik wygląda naprawdę znakomicie. W końcu Włosi kiedyś zmajstrowali Busso z chromowanymi kolektorami, który wyglądał równie dobrze, co brzmiał, więc nie powinno nikogo dziwić, że do wyglądu silnika w Maserati także się trochę przyłożyli.
W każdym razie umiejscowienie układu napędowego pomiędzy osiami zapowiada się obiecująco. Pora się więc zająć chyba najważniejszym aspektem, czyli tym, jak to pudło jeździ.
No i teraz pojawia się drobny problem, bo wszystko zależy od układu odniesienia i oczekiwań
Jeśli ktoś ma nadzieję na superszybkie, ostre, twarde i wymagające auto, to zdecydowanie nie jest to dobry adres. Układ napędowy nie jest agresywnie zestrojony, nie zachęca do nagniatania zawsze i wszędzie ani do wkręcania na czerwone pole przy każdej nadarzającej się okazji. Zawieszenie nie ma śladu irytującej twardości, jest przyjemnie sprężyste – dziury wybiera bardzo dobrze, ale nie jest na tyle miękkie, żeby bujać nadwoziem. Słowem, jak dla mnie pasuje idealnie do charakteru i przeznaczenia samochodu – pamiętajmy, że mamy do czynienia z autem klasy GT (to tak na wypadek, jakby ktoś nie domyślił się na podstawie nazwy), a nie sportowym przecinakiem.
Ale bycie autem GT nie musi oznaczać wywoływania paniki u kierowcy na krętych drogach. Właśnie poza autostradami można poznać największe zalety tego samochodu. Otóż jest bardzo zwinny, dynamiczny i doskonale czuje się na zakrętach. Oczywiście nie jest to poziom typowego hothatcha, ale zdecydowanie nie jest to także taki dramat, jak w dowolnym większym przedniosilnikowym Audi. To zupełnie inny świat, na korzyść Maserati.
Nie wiem, czy to kwestia wyłącznie cofniętego silnika, czy innych szczegółowych aspektów konstrukcyjnych, ale rzeczywistość jest taka, że GranTurismo jeździ wyjątkowo dobrze jak na swoje gabaryty, masę oraz ogólne przeznaczenie samochodu. Można nim bez problemu składać się w kolejne zakręty mając przy tym wrażenie obcowania ze znacznie mniejszym i lżejszym samochodem. Plus jest idealnie wręcz neutralne – nie występuje w nim ani podsterowność, ani nadsterowność. Tę ostatnią można oczywiście wywołać na życzenie. Ogólnie powiedziałbym, z niewielką tylko przesadą, że Maserati GranTurismo to taka półtora raza większa MX-5.
Na osobny akapit zasługuje silnik
Otóż Panie i Panowie, psy, koty, świnki morskie i cała reszta menażerii, to jest bezdyskusyjnie najlepsze V8 w historii. A znam z praktyki jeśli nie wszystkie, to na pewno większość silników tego typu – niemieckie, amerykańskie, włoskie, brytyjskie, australijskie, szwedzkie (tak, wiem, że to Yamaha), japońskie, radzieckie, nawet mi się raz trafił jeden vzduchem chlazený. Brzmienie ma absolutnie fenomenalne, z wieloma różnymi nutami i przydźwiękami w zależności od obciążenia i otwarcia przepustnicy. Do tego nie jest ordynarnie głośny (tak Mercedes, do ciebie piję), nie bulgocze leniwie jak amerykańskie klamoty, ani nie wydaje z siebie ledwo słyszalnego szmeru jak leksusowe silniki. Słychać z zewnątrz, że to V8, ale nie powoduje odwracania głów z niesmakiem w promieniu kilometra. W środku jest jeszcze przyjemniej. A zaznaczam, że w moim egzemplarzu nie ma otwieranych ekstra zaworów w wydechu, tylko klasyczny układ.
Ponadto można byłoby sądzić, że nie sposób zrobić dużego silnika z ośmioma garami, który byłby w stanie dobrze wkręcać się na obroty – a tymczasem Maserati zrobiło agregat, który jest w stanie zawstydzić pod tym względem (oraz reakcją na gaz) hondowską serię B. Jest to po prostu mistrzostwo świata i drugi najlepszy po Busso silnik, z jakim miałem w życiu do czynienia. Z silnikiem dobrze zestrojono także skrzynię biegów. To klasyczny automat 6HP od ZF-a, który sam w sobie jest całkiem niezły, a tutaj zdecydowanie się przyłożono do dobrego zestrojenia układu napędowego. Skrzynia pracuje doskonale, zmienia biegi bez szarpania i kiedy należy, a do tego w trybie manualnym nie traktuje kierowcy jak bęcwała i nie zmienia biegów tylko dlatego, że jej się coś nie spodoba (w rozsądnym zakresie oczywiście).
Elektronika wspomagająca sprawia wrażenie obecnej tylko dlatego, że tak wymagały przepisy
Nie ingeruje zbyt mocno w poczynania kierowcy – no może dopiero wtedy, kiedy ewidentnie widać, że wkładka mięsna w trójkącie oparcie fotela – kierownica – pedały nie ogarnęła lub przegięła. Wtedy wspomagacze wkraczają, ale dosyć taktownie. Praktycznie brak irytujących brzęczyków podczas jazdy (albo nie działają, mniejsza o detale – liczy się efekt).
Nikt się też nie bawił w jakieś ekologiczne patenty, nie ma więc śladu zamulania po wciśnięciu gazu czy też utrzymywania idiotycznie niskich obrotów podczas jazdy. Przy czym nadmienię tylko, że mowa o trybie sportowym, który tak naprawdę powinien być domyślnym w tym samochodzie. Standardowy trochę usypia układ napędowy (ale w dalszym ciągu jest on bardzo dobry, bez żadnych irytujących niedoróbek), a tryb zimowy to istna tragedia i nie da się tym jeździć na co dzień, a na śliskim autem nieustannie szarpie i dusi. Dlatego też gdy za oknem śnieg sięga poziomu dwóch metrów, to i tak lepiej zapomnieć o trybie zimowym i po prostu jeździć przy ustawieniach domyślnych. Oraz być naprawdę uważnym, bo jak wspomniałem – elektronika wkracza do akcji naprawdę późno…
Jaki jest najsłabszy punkt lub największa wada Maserati GranTurismo?
Subiektywnie za taką uważam obecność skrzyni automatycznej – widziałbym tutaj twardo działającą, konkretną przekładnię manualną, jak getragową M56 (z kwadratowego Volvo) lub T56 z katalogu Tremeca. A jeśli miałbym podać coś bardziej z sensem, to po krótkim zastanowieniu wskazałbym na hamulce. Niby wszystko jest OK, działają jak należy, ale przednie tarcze mają rozmiar 330 mm i czuję w kościach, że jedno awaryjne hamowanie z większej prędkości lub dynamiczny przejazd przez serpentyny koło Wujskich może je przegrzać, przez co będą nadawać się do wymiany. Mam nadzieję, że się mylę, ale nie zamierzam tego testować z uwagi na płynne przejście do kolejnego punktu…
… którym jest dostępność i koszty części. O ile same prace serwisowe przy tym aucie nie robią wiru w portfelu, bo zdaniem znajomego mechanika jest ono sensownie zaprojektowane i stosunkowo łatwo się przy nim pracuje, o tyle jeśli chodzi o części zamienne, to są dwie wiadomości: dobra i zła. Dobra jest taka, że sporo elementów jest wymiennych z innymi modelami różnych marek.
Zła wiadomość jest taka, że te modele to Alfa Romeo 8C, Ferrari F430 i Ferrari 599
Zdarzają się pojedyncze przypadki wymienności części z na przykład BMW E31 lub Mercedesem C63 AMG lub jakaś tam sporadyczna dostępność zamienników, ale ogólnie należy się nastawić na to, że nie ma opcji na to, żeby było tanio. Przykładowo tarcze hamulcowe firmy TopEuro (zamienniki, ale podobno dobrej jakości) kosztują około 600 euro. Za sztukę. Naturalnie można próbować coś drutować na bazie ogólnodostępnych podzespołów, jak kto lubi – jednak nie spodziewałbym się kosztów utrzymania na poziomie Suzuki Celerio nawet przy druciarstwie ekstremalnym. Pomijając zbyteczne szczegóły, przyjmijmy ogólną zasadę, że zamienników nie ma i nie będzie.
Ale nie ma co popadać w totalne rozgoryczenie, bo są także pozytywne wieści. Otóż Maserati to marka o dość… jakby to ująć bez używania słów powszechnie uważanych za wulgarne… szemranej reputacji. I jest ona w pełni zasłużona, tutaj nie ma się co czarować. Natomiast GranTurismo można uznać za pewnego rodzaju wypadek przy pracy, bowiem jak na razie grat nie sprawia wrażenia, jakby się miał lada moment rozkraczyć i wszystko w nim działa jak należy pomimo chyba dość sporego przebiegu jak na taki wehikuł. To mnie mile zaskoczyło, bo spodziewałem się choinek na desce, fochów przy zapalaniu, sypiących się elementów, o obecności których w normalnym aucie nawet bym nie wiedział i tak dalej – a tymczasem nie dzieje się nic niepokojącego.
Może pokuszę się o subiektywną ocenę wzorem różnych popularnych recenzentów – skala od 0 do 10.
• Wygląd zewnętrzny: 10
• Wygląd wnętrza: 6
• Jakość wnętrza: 4
• Pierwsze wrażenie: 2
• Wrażenia zza kierownicy: 8
• Osiągi: 6
• Spalanie: nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz
• Awaryjność: 10 (aktyw podatny na nagłe wahania kursów)
• Koszty utrzymania: 5
• Współczynnik „chcijto”: 10
Chyba pora na jakieś błyskotliwe podsumowanie
Ponieważ nie mam żadnego sensownego pomysłu, to napiszę może w ten sposób: naczelny klaun wśród niekompetentnych dziennikarzy motoryzacyjnych powiedział kiedyś, że miłośnikiem motoryzacji jest tylko ktoś, kto miał kiedyś jakąś Alfę Romeo. Otóż to nieprawda i Jeremy Clarkson tutaj całkowicie się myli. Prawdziwym petrolheadem z krwi i kości jest ten, kto kupił sobie nowe Maserati GranTurismo w salonie. Nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma o czym.
Za przeczytanie podziękował, ewentualne uwagi wiecie jak adresować – na Berdyczów, no bo gdzie?








