Nie ma kariery bez VW T4 – każdy zna to powiedzenie, ale nie każdy się spodziewał, że może chodzić także o motorsport, dlatego ja na swój pierwszy trening na torze wyścigowym postanowiłam zabrać właśnie to ikoniczne, wolnossące bydlę.

Siedzisz sobie spokojnie w otoczeniu najpiękniejszej muzyki świata – warkotu silników przyspieszających sportowych samochodów, pisku opon, chrobotu skrzyń biegów. Na horyzoncie przemykają smukłe sylwetki aut projektowanych z myślą o prześlizgiwaniu się w strumieniach powietrza, aż tu nagle wpada jakieś pudło na kółkach, ryczy jak opętane i mknie przez kolejne zakręty radząc sobie nawet w najbardziej technicznej części toru. A przecież jeszcze przed chwilą widziałeś takiego samego grata na budowie, a dwa podobne wrastały u sąsiada, który w przerwach od kafelkowania łazienek woził towary z Beneluksu do Kaliningradu. Kto w ogóle wpuścił takiego Volkswagena Transportera czwartej generacji na trening torowy? Otóż to proste – wpuścili go właściciele obiektu.

Czy stary VW T4 to dobra wyścigówka?

Odpowiedź jest tylko jedna – to zależy. Miałam przeczucie, że to jest doskonałe auto treningowe, a moje przypuszczenia potwierdził tylko człowiek, dzięki któremu w ogóle zmotywowałam się i uwierzyłam, że ja też mogę pojechać na swój pierwszy trening jazdy na torze wyścigowym i to w dodatku dowolnym samochodem z mojej „stajni”.

Wszystko zaczęło się od tego, że Mateusz Wujciów, wielki miłosnik Hondy Civic i zawodnik, który startował w międzynarodowych pucharach, jeździł po Nürburgringu, Spa-Francorchamps, ale jest też bywalcem polskich imprez torowych wystartował z programem „Na krzywej”, w którym testował zwykłe, często niemłode już samochody właśnie na tytułowym Torze Krzywa. W jego testach brały udział zarówno takie auta, jak Ford Escort Mk7 czy Dacia Sandero, ale i MG F Trophy czy Nissan 350Z.

Pomyślałam, że to super sprawa i też chciałabym przyjechać jakimś swoim autem, tym bardziej, że Mateusz z jednej strony nagrywa test, ale z drugiej oferuje wsparcie i mentoring podczas dwugodzinnego treningu. Kiedy więc dał znać, że ma wolne terminy, nie pozostało mi nic innego, jak zapytać, które auto mam zabrać licząc po cichu, że wybierze busa. Podskórnie czułam, że VW T4 może nie tylko wywołać wesołość, ale też stać się dobrym narzędziem do nauki.

VW T4

A kto to tak leci, jakby nie było 2 ton cementu na pace? / fot. Miłosz Ciechanowicz

Do dyspozycji mamy dużą masę, bardzo pojemny, wolnossący silnik Diesla, który wcale nie generuje jakiejś niewyobrażalnej mocy, pięć biegów, z czego ten najwyższy na tak technicznym torze jak Krzywa jest w zasadzie zbyteczny, w dodatku auto ma spory prześwit, fabryczne hamulce i fabryczne zawieszenie… No cóż, to nie jest przyczajony tygrys, ukryty sleeper, to jest dzielny osiołek roboczy. Kiedy Mateusz wsiadał na prawy fotel podczas mojego pierwszego w życiu przejazdu treningowego, przytoczył znany wielu zawodnikom cytat – wolny samochód to szybki kierowca.

Bus musi latać

Najbardziej bałam się, że bus się po prostu wywróci na ostrzejszych zakrętach, w efekcie na pierwszych okrążeniach nie miałam odwagi, by wrzucić czwarty bieg, a z drugiej strony zamiast hamulców używałam po prostu zwalniania silnikiem przez odpuszczanie gazu, co sprawiało, że zaczęłam od czasu 1:59 na pierwszym przejeździe zapoznawczym z torem, a w kolejnych powoli rozkręcałam się schodząc do 1:40 i jeszcze niżej. Dodam, że długość toru w konfiguracji, którą mieliśmy tego dnia to około 2 km.

Sami możecie więc wywnioskować, że prędkość średnia nie była porażająca, ale też nie o to chodziło. Z każdym kolejnym okrążeniem uczyłam się „szanować prędkość”, czyli – w moim przypadku – nie wytracać jej za mocno wyhamowując silnikiem. W efekcie na koniec treningu nie tylko lepiej szło mi nieodpuszczanie gazu w łatwiejszych technicznie zakrętach na torze (przy jeździe na czwórce) ale też nieco „mądrzejsze” branie łuków. W zaledwie dwie godziny już zaczęłam wyrabiać sobie lepsze nawyki pracy hamulcem i sprzęgłem w trudniejszych momentach i finalnie mój najlepszy czas tą kolubryną wyniósł 1:31.

Jak to zrobić?

No właśnie. Oglądając czy to film testowy Mateusza (do czego was serdecznie zachęcam, bo macie onboard z hot lapa, dzięki czemu sami też zobaczycie jak on współpracuje z tą maszyną, ale też posłuchacie jak on ocenia jazdę VW T4 po torze), czy sprawdzając moje wideo „zza kulis” (gdzie możecie obejrzeć zarówno wywiad z moim pilotem, jak i podejrzeć jak mógłby wyglądać taki indywidualny trening) – dowiecie się ciekawej rzeczy.

Oczywiście dla bardziej wytrawnych kierowców jest ona oczywista – wolne auto to najlepszy nauczyciel, bo dzięki niemu zrozumiecie, dlaczego w pewnych momentach macie zachowywać się w określony sposób. Taki osiołek nie nadrobi strat spowodowanych źle wziętym zakrętem przez pociśnięcie na prostej. Wjeżdżając na pierwsze treningi mocnym autem możecie przegapić wiele takich istotnych niuansów związanych z samą technika jazdy, pracą pedalierą… Dlatego ja osobiście ani przez moment nie żałuję, że pierwsze kroki w torowej jeździe stawiałam właśnie w VW T4. Co więcej, po tych dwóch godzinach nie mam dość. Mam ochotę wrócić busikiem jak najszybciej, by przećwiczyć to, czego się nauczyłam, utrwalić pewne dobre nawyki, przygotować się też mentalnie na jazdę nieco mocniejszym autem… i jeszcze mocniejszym. Bo apetyt rośnie w miarę jeżdżenia.

To każdy może teraz wjechać swoim gratem na tor wyścigowy?

Tak, ale jest kilka ważnych warunków. Pierwszy z nich dotyczy sprawności technicznej auta. Absolutnie niedopuszczalne jest, by auto wjeżdżające na tor gubiło płyny eksploatacyjne. Zadbajcie o dobre opony, choć mnie wystarczyły świeżutkie wielosezonowe Nexeny (przeznaczone dla aut dostawczych i ciężarowych, czyli z indeksem C), by bus dobrze się kleił do drogi nawet w najszybszych zakrętach. Sprawdźcie koniecznie stan klocków hamulcowych i płynu, poziom oleju i płynu chłodniczego. Zatankujcie swoje auto, bo głupio byłoby, gdyby zabrakło wam paliwa w trakcie dobrej zabawy na torze.

Nie musicie mieć w aucie ani klatki bezpieczeństwa, ani nawet kasku, choć wiadomo, że to zawsze jest dobry pomysł, bo głowę mamy jedną. Żeby wjechać swoim autem na Tor Krzywa wystarczy znaleźć termin, gdy odbywają się track daye, koszt takiej dwugodzinnej sesji to 130 zł plus 20 zł za pomiar czasu. Dostajecie specjalny transponder, który montujecie na grillu swojego auta. Bardzo ważne jest też, abyście przestrzegali regulaminu. Na Krzywej nie ma zielonego światła dla driftów i palenia gumy w ramach takich treningów.

VW T4

Przepraszam, muszę pędzić, bo mi beton gęstnieje na budowie. / fot. Miłosz Ciechanowicz

Na driftowanie są osobne sesje w innych terminach. Jeździcie z innymi kierowcami na torze, więc obowiązuje tez pełna kultura, nawet tutaj trzeba patrzeć w lusterka i szanować się wzajemnie. Dwie godziny to mnóstwo czasu, więc jak trzeba niekiedy w bezpiecznej części trasy ustąpić miejsca szybszemu – to kultura zobowiązuje wrzucić kierunkowskaz i zrobić miejsce.

Od siebie dodam, że atmosfera na krzywej jest bardzo sympatyczna i czuć, że są tu pasjonaci samochodów, z którymi można sobie porozmawiać w miłej atmosferze, można też spotkać wielu ciekawych zawodników przygotowujących swoje auta lub sprawdzających nowe setupy przed kolejnymi startami.

Oczywiście można tez na torze wykupić inne treningi, sesje, jest też cała gama imprez, ale jeśli macie pod blokiem jakieś swoje kilkunastoletnie auto, które może nie ma turbo, ale za to nie jest też sportowym drapieżcą, natomiast zawsze chcieliście zobaczyć jak to jest tak pojechać kilka okrążeń (w dwie godziny spokojnie będzie to kilkadziesiąt okrążeń) po prawdziwym torze wyścigowym – to jest to świetna opcja. Przy okazji możecie przekonać się, czego jeszcze nie umiecie za kółkiem, bo przecież nawet kierowcy z kilkunastoletnim doświadczeniem miewają złe nawyki. A może zwłaszcza oni…

Spodobał Ci się ten tekst? Rozważ postawienie nam wirtualnej kawy – dzięki!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Zdjęcie główne: M. Ciechanowicz