Sabine Schmitz to jedna z tych osobowości w motorsporcie, po których pozostaje pustka. Jej talent budził podziw i strach, jej uśmiech rozbrajał każdego twardziela, a jej pasja do ścigania inspirowała pokolenia.
Uwielbiam moją pracę, jeżdżę sobie taksówką cały dzień – powiedziała Ewa Błaszczyk z doklejonym wąsikiem wychylając się z Dużego Fiata w żółtym kolorze o numerach bocznych 1313. Nie no dobra, tak naprawdę wypowiedź, o którą nam chodzi brzmi tak: „Uwielbiam moją pracę, jeżdżę sobie taksówką cały dzień po Nordschleife, zabawnie jest straszyć ludzi, oni uwielbiają się bać, płacą mi za to, żebym ich straszyła” – powiedziała Sabine Schmitz prowadząc rozpędzone BMW po zakrętach jednego z najtrudniejszych torów wyścigowych świata, znanego jako „Zielone Piekło” niemieckiego Nürburgringu.
Szybko, zanim odeślą mnie do garów!
Powiedzieć, że Sabine Schmitz miała motorsport we krwi, to jak nie powiedzieć nic. Ona miała go zapewne też w płucach, w kościach i w DNA pobranym z włosów. Podejrzewam, że gdyby ktoś przyjrzał się jej mózgowi, to zwoje układałby się w charakterystyczne zawijasy, tu Wehrseifen, tam Hatzenbach, Kallenhard a nawet Caracciola-Karussell.
Sabine znała te wszystkie zakręty na pamięć i potrafiła wymienić bezbłędnie kolejność najsłynniejszych punktów toru. W głowie miała też wszystkie hopki, wszystkie dziury, kąty nachylenia jezdni i pęknięcia. Mało kto znał to miejsce tak dobrze jak ona. Nic dziwnego, bo Sabine urodziła się w bezpośrednim sąsiedztwie toru, w Adenau. Przyszła na świat 14 maja 1969 roku w rodzinie hotelarzy i restauratorów, którzy prowadzili swój przytulny, rodzinny biznes tuż przy torze, w Nürburgu. Restauracja Pistenklause i Hotel am Tiergarten od dekad były stałym punktem wizyt kierowców, pilotów i ich zespołów. Mała Sabine i jej siostry dorastały więc w otoczeniu prawdziwych legend, które kształtowały rozwój światowego motorsportu. Zawodnicy i mechanicy niejednokrotnie zasiadając przy stolikach nad aromatycznym Rigatoni al Forno czy Bistecca alla Griglia omawiali strategię, technikę, regulację gaźników, dobór opon. A Sabine tylko nadstawiała ucha i szukała okazji, by porzucić nudne mycie garów czy zagniatanie ciasta na makaron i wyrwać się do garażu albo na trasę.
Jako nastolatka niejednokrotnie wymykała się z hotelu na tor, by pojeździć tam rowerem albo namówić starszych kolegów, kierowców takich jak choćby Harald Gross, by pozwolili jej wraz z siostrą wskoczyć na tył samochodu i przejechać się po legendarnej trasie. Dodam, że były to już samochody oklatkowane, bez tylnej kanapy, a to oznaczało jedno – Sabine i jej siostra najczęściej po przejechaniu 20 kilometrów w takim wozie wysiadały poobijane, ale szczęśliwe.
Przyszłej mistrzyni zdarzało się też podkradać BMW 2002 rodziców, by zweryfikować możliwości tego małego pontonu na kołach. Miała 17 lat, gdy pierwszy raz sama objechała Ring „pożyczonym” (oczywiście bez zgody ojca i matki) BMW. Tuż po tym, jak starsze siostry – Petra i Susanne – uzyskały uprawnienia, Sabine była ich pilotką, a nawet cichą zmienniczką za kółkiem. Zwłaszcza, gdy trzeba było siostrze pokazać, jak wykręcić lepszy czas na Nordschleife, jak skuteczniej pokonać łuk, jak nie stracić sterowności tam, gdzie chcemy zachować kontrolę, wreszcie jak urwać dodatkowe sekundy nie nadużywając hamulca.
Dwa lata później będąc oficjalnie „zawodniczką amatorką”, jadąc N-grupowym Fordem Sierra Cosworth ustanowiła nowy rekord toru – 8 minut i 16 sekund. Sabine Schmitz zawsze śmiała się, że od początku musiała być bardzo szybka, bo w lusterku wstecznym widziała zirytowaną babcię, która siedząc na kuchni machała na nią wałkiem i gniewnie pytała, czemu ziemniaki są nieobrane.
Od polówki do kompota, czyli raz Polo, raz E36
Rodzice doskonale wiedzieli, że dla Sabine nie ma ucieczki przed motorsportem, więc nie próbowali jej nawet od tego odciągać. Nic więc dziwnego, że gdy tylko Sabine zdała egzamin na prawo jazdy, dostała w prezencie od mamy Volkswagena Polo GT, czyli tego wzmocnionego, usportowionego hatchbacka.
Dziewczyna nie mogła oprzeć się pokusie testowania wytrzymałości tego małego autka, więc gdy trzeba było przewieźć bliskich do okolicznych miasteczek, zdarzało jej się pojechać objazdem przez Nürburgring. W jednym z wywiadów wspominała, że pierwszą z takich przejażdżek miała z własną babcią, tą samą, która w jej myślach poganiała ją wałkiem do ciasta. Miały tylko pojechać do fryzjera. Tymczasem babcia przeżyła jedną z najbardziej emocjonujących wycieczek po Nürburgringu, a przeróbkę starannie dopracowywanej w salonie fryzury dostała od Sabine gratis, gdy już wysiadła, nieco bardziej rozczochrana, ale za to wesoła. Jak widać, w rodzinie Sabine nie było ludzi, którzy nie docenialiby uroków ścigania się samochodami.
Nic więc dziwnego, że choć Sabine zawsze miała mnóstwo zainteresowań, bo przecież uwielbiała zarówno jazdę konną, narciarstwo, paralotniarstwo i mnóstwo innych sportów, całe swoje serce i najwięcej zaangażowania ofiarowała samochodom. Mając 20 lat złapała prawdziwa życiową okazję – Ford szukał „szybkich kobiet” do zespołów mieszanych na serię wyścigów Ford Fiesta Mixed Cup. Okazało się, że młoda kierowczyni od samego początku zaczęła nadawać tempo. W pierwszym roku pucharowym jej zespół zdobył trzecie miejsce.Wraz z drugim kierowcą jeździli na zmianę, choć Sabine starała się częściej siedzieć za kółkiem, nie czując się w pełni usatysfakcjonowaną rolą pilotki. W drugim roku zmagań pucharowych Sabine i jej kolega uplasowali się już na drugim miejscu generalki, a w 1992 roku Sabine Schmitz po raz pierwszy w życiu zajęła pierwsze miejsce zdobywając puchar.
I tak uwagę na jej talent zwróciła rodzima marka BMW, która tym razem potrzebowała kierowców testowych. Sabine, nie kryjąc sentymentu do bawarskiej firmy, podjęła wyzwanie. W międzyczasie wyszła za mąż za lokalnego hotelarza i pod nazwiskiem Reck startowała w kolejnych latach także w wyścigach samochodów turystycznych. Serię startów w Afryce przypłaciła niestety zdrowiem. W 1995 roku w trakcie South African Touring Car Championship jej E36 zostało zepchnięte przez kierującego Toyotą zawodnika Mike’a White‘a. To poskutkowało urazem szyi i uszkodzeniem kolana, które wykluczyły ją z kilku kolejnych startów, a całą serię zakończyła bez punktów.
Rok później wróciła do swojego domu, czyli na Nürburgring. Silniejsza, mądrzejsza i jeszcze bardziej zdeterminowana. I uderzyła z tak zwanej grubej rury, cisnąc swoje BMW do granic wytrzymałości w najbardziej morderczym wyścigu, jaki można wymyślić, czyli 24-godzinnym wyścigu wytrzymałościowym w „Zielonym Piekle”. I… wygrała go, jako pierwsza kobieta na świecie. Jako jedyna kobieta sięgnęła też po ten tytuł aż dwa razy i to rok po roku, a rok później także stanęła na podium, z tym, że na pudle z numerem trzy.
Taxi i Frykadelki
Jej współpraca z BMW w zasadzie okazała się być bardziej owocna i trwalsza niż miłość czy małżeństwo, bo z pierwszym mężem rozwiodła się w 2000 roku, a z BMW nie rozstała się nigdy. Nawet gdy przychodziło jej wybierać auto do testów w programie telewizyjnym, potrafiła postawić na cięższe, mniej sportowe BMW, niż piękne i zwinne Porsche. Przez pewien czas Sabine oprócz testowania „bawarek” i ścigania się na Nürburgringu prowadziła także własną knajpę, oczywiście w sąsiedztwie toru. Jej pub nazywał się tak, jak jedna z kultowych i bardzo wymagających, szybkich sekcji toru – Fuchsröhre. Jak widać, dla Sabine nie było rzeczy niemożliwych. Skoro mogła zrobić licencję pilota helikopterów i zostać certyfikowaną sommelierką, to mogła też mieć własny bar. A co więcej…
Gdy poznała swojego przyszłego drugiego męża, kierowcę wyścigowego i zawodowego rzeźnika noszącego pseudonim „Frikadelli”, wspólnie stworzyli wspaniałe rancho, na którym oprócz koni, które tak kochała Sabine, pełno było innych zwierząt i maszyn rolniczych. Sabine zresztą powiedziała, że rajdówki są super, samochody wyścigowe dają wiele frajdy, ale najbardziej na świecie lubi wsiąść do swojego potężnego i dość wolnego traktora i jechać sobie wolno przez wiochę. To się nazywa cruising ze stylem.
Równie dużo radości dawało jej prowadzenie Ring Taxi
To była genialna w swej prostocie inicjatywa, która z jednej strony dawała marce BMW szansę na pokazywanie swoich samochodów masowemu konsumentowi, z drugiej opcję na długie i bardzo wymagające testy, a z trzeciej pozwalała Sabine łączyć pasje do ścigania z pasją do poznawania ludzi. Oczywiście najbardziej cieszyły ją dwie rzeczy – kiedy jej pasażerowie byli przerażeni i kiedy inni kierowcy na torze nie nadążali za „zwykłą taksówką z cywilnym pasażerem”. Prawda jest taka, że ludzie uwielbiali siedzieć na prawym fotelu, kiedy Sabine gnała chwilami ponad 200 km/h przez kolejne sekcje toru, bo była przy okazji zawsze była bardzo pogodna, zabawna i chętnie opowiadała różne historie, dzieliła się wiedzą, udzielała cennych, technicznych wskazówek i żartowała ze wszystkiego. Inni kierowcy tez uwielbiali widok rozpędzonej „betki” z oznaczeniami „RING TAXI” i energiczną blondynką za kółkiem. Sabine zawsze miała dla nich uśmiech, a po zakończonym przejeździe często przychodziła zamienić kilka słów.
Wspólnie z mężem stworzyła też zespół wyścigowy Frikadelli Racing Team. Sama jeździła w jego barwach Porsche 911 GT3, a obecnie zespół „najszybszych klopsików na świecie” ma w swej stajni Ferrari 296 GT3 oraz Ligiera JS P320 oraz potężny zespół kierowców, pilotów i mechaników. Wszyscy pielęgnują pamięć o Sabine.
Sabine, BUSEM TERA!
Wracając jednak do samej Schmitz – mając tak pogodne usposobienie i otwarte podejscie do ludzi, a jednocześnie tak duże doświadczenie, wyczucie aut i talent – trafiła też do telewizji. Najpierw lokalnej, niemieckiej, w której została współprowadzącą program DMAX. W pewnym momencie jej drogi skrzyżowały się z naczelnym złośliwcem motoświata – Jeremym Clarksonem. Najpierw przewiozła go swoją taksówką, potem on zaprosił ja do gościnnego występu w Top Gear i tak narodziła się legenda o najszybszym busie na Nürburgringu. Najpierw Jeremy z pewnym trudem zmusił Jaguara S-Type w dieslu do pokonania Nordschleife w 9 minut i 59 sekund. Był z siebie szalenie dumny, na co weszła cała uśmiechnięta Sabine i oświadczyła, że pokona go nawet dostawczakiem. I tak oto ekipa Top Gear zaaranżowała wspaniały wyścig z czasem, w którym to Sabine Schmitz, początkowo z Hammondem na prawym fotelu, Fordem Transitem piątej generacji mknęła jak szalona przez kolejne zakręty.
Wspaniałe dwa przejazdy, które można oglądać do dzisiaj na YouTube pokazują wszystko to, co cechowało Sabine. Z jednej strony technika, wiedza, upór i determinacja, z drugiej pogoda ducha, ale i umiejętność powiedzenia sobie i innym – WYSTARCZY. Wiedziała doskonale, gdzie kończą się możliwości danej maszyny. Blaszakiem ze 136-konnym, 2,4-litrowym silnikiem Diesla przejechała Nürburgring w czasie 10 minut i 8 sekund. Jeśli nie widzieliście tego odcinka, to szczerze polecam. Dlatego nie będę robić spoilerów.
Powiem Wam tylko jedno. Choć Sabine zawsze miała ogromny apetyt na życie, uwielbiała prędkość i przygody, kochała też przyrodę i potrafiła relaksować się naprawiając płoty czy reperując stare maszyny rolnicze, jej wyścig po długie życie zakończył się nagle i to z powodu nowotworu. Od 2017 roku Sabine wytrwale zmagała się z chorobą, która systematycznie pożerała ją od środka. Zmarła 16 marca 2021 roku pozostawiając po sobie ogromną, pustą przestrzeń, zarówno w życiu jej najbliższych, jej ekipy wyścigowej czy towarzyszy na torze, jak też wśród fanów i wszystkich, których przez lata inspirowała i uczyła.
Teraz jednak każdy z nas może uczcić jej pamięć szukając granic wytrzymałości swojego samochodu i własnych umiejętności cisnąc przez zakręt nazwany jej imieniem i nazwiskiem na jej ukochanym, domowym Nürburgringu.
Zdjęcie główne: Frikadelli Racing Team


