W zeszły weekend nieopodal Ojcowa miał miejsce pewien zlot – zapewne jeden z bardzo wielu, jakie odbyły się 21-22 września. Ale ten był inny, niż wszystkie. Zabiorę Was na krótką przechadzkę po włościach Pałacu Minoga, do którego zjechały takie klasyki, że przy nich Syrena 102 to współczesny pojazd. Niniejszym zapraszam na Suder Retro Mobil Cars Show.
Jeżeli jesteście z Krakowa lub okolic i kojarzycie takie nazwisko (lub firmę) jak Suder, to dobry trop. Poza profesjonalną dystrybucją części zamiennych do pojazdów wagi ciężkiej, pan Stanisław Suder prywatnie jest wielkim fanem zabytków przez duże „Z”. Co dokładnie mam na myśli? Ano to, że gdybyśmy mieli organizować zlot klasyków 40 lat temu, to prawdopodobnie tylko takie wozy byłyby nań wpuszczane – wyprodukowane jeszcze zanim pierwsza Warszawa opuściła bramy FSO.
Suder Retro Mobil Cars Show skupiał się wokół samochodów powstałych przed rokiem 1950
Nie da się jednak ukryć, że przekrój obecnych tam automobili skupiał się bardziej wokół przedwojnia. Tematem przewodnim imprezy była Francja – stąd na miejsce zlotu wybrano urokliwy Pałac Minoga, położony wśród malowniczych dolin i posiadający własną winnicę. Rzeczywiście, na miejscu francuski klimat wylewał się zewsząd – począwszy od samej degustacji win i wszelkiego rodzaju przekąsek (nie, nie było food trucków z burgerami), po przygrywającego pod pałacem akordeonistę i chętnie pozujących do zdjęć szczudlarzy.

Renault AG, czyli typowa paryska taksówka. Ciekawe, czy to właśnie taką upalał polski kapitan żeglugi wielkiej, Eustazy Borkowski.
Przejdźmy jednak do crème de la crème całego wydarzenia, czyli samochodów. Było ich 21, co może wydawać się liczbą niespecjalnie dużą – no ale tu wszystko sprowadza się do pojęcia jakości versus ilości. 21 to niewiele, jeśli na spotkanie przyjeżdża dwanaście Maluchów, cztery Polonezy, trzy Balerony i dwie E36 (z całym szacunkiem do tych aut, sam zresztą jestem baleroniarzem), ale to już całkiem sporo, kiedy mamy do czynienia z kilkoma Rolls-Royce’ami, Hudsonem, Nashem, Packardem i Bugatti.
Wyobraźmy sobie, że na takim zlocie pełnym samochodów z lat 70. i 80. już mamy o czym dyskutować, patrząc na mnogość pomysłów ówczesnych konstruktorów, szczególnie włoskich lub francuskich. Tymczasem mamy tutaj do czynienia z motoryzacją około stuletnią, gdzie nie dość, że każdy producent oferował zupełnie inne od pozostałych rozwiązania techniczne, to jeszcze w jego własnej gamie modelowej kilka lat postępu mogło oznaczać nieopisaną przepaść i multum innowacji.

Renault słynęło z umieszczania chłodnic przy ścianie grodziowej – wynikało to z ochrony przed uszkodzeniami, o które w tamtych latach było nietrudno. Tu ponownie model AG, tym razem w wersji ciężarowej.
Weźmy sobie za przykład coś tak oczywistego, jak oświetlenie – owszem, w samochodach współczesnych nadal spotkamy różne rozwiązania, począwszy od zwykłych żarówek H4 i H7, po ksenony i adaptacyjne LED-y, ale różnice między nimi są dla kogoś nietechnicznego dosyć subtelne. Na zlocie w Minodze mogliśmy obserwować cały postęp, jaki dokonał się w tej dziedzinie motoryzacji. Jedne automobile posiadały zbiorniki na karbid, który w reakcji z wodą wydzielał acetylen, kolejne były wyposażone już w pełnoprawne butle na acetylen techniczny, inne oferowały znane i nam lampy naftowe, a już pojazdy z lat 30. całkiem sprawne reflektory elektryczne.
Na uwagę zasługuje sam przekrój obecnych samochodów
Poza ostentacyjnymi limuzynami mogliśmy obejrzeć z bliska takiego, o, Rocheta z 1902 roku. Marka kompletnie zapomniana przez Boga i ludzi, produkowała coś w rodzaju wczesnego mikrosamochodu – mianowanego zresztą przydomkiem voiturette, dosłownie tłumaczonego jako „samochodzik”. Rochet był wyposażony w jednocylindrowy silnik De Dion o mocy 4,5 KM, umieszczony w tylnej osi. Mieliśmy trochę szczęścia i mechanik opiekujący się tym uroczym bolidem pokazał nam, że aby uruchomić tego potwora, należy uchylić pokrywę silnika, otworzyć umieszczone w komorze drewniane pudełko, w którym znajduje się sznurek, a następnie sznurek pociągnąć. Jak w kosiarce, serio.
Innym, bez wątpienia zasługującym na uwagę automobilem, był mistyczny Nash z 1932 roku. Mistyczny, ponieważ niewiele o nim wiadomo, poza tym, że w jakże kompaktowym, ponad 6-metrowym nadwoziu umieszczono rzędową ósemkę o pojemności 5,3 litra i mocy 125 KM. Opuszczając bramy fabryki Nash wyglądał zupełnie inaczej – w 1957 roku został bowiem przerobiony przez argentyńską firmę karoseryjną, dzięki której stał się absolutnie jedyny w swoim rodzaju.
A skoro jesteśmy w temacie Argentyny, nie można nie wspomnieć o wyprodukowanej tam replice Bugatti Type 43, również obecnej na Suder Retro Mobil Cars Show. Normalnie replika nie wzbudza jakichś wielkich emocji, ale nie można odmówić konsekwencji i precyzji, jaką kierują się konstruktorzy z południowoamerykańskiej manufaktury Pur Sang. Ich repliki są tworzone z tak wielką dbałością o szczegóły, że najlepsi z sędziów FIVA nie są w stanie jednoznacznie określić, czy to oryginał, czy też nie. Tajemnicą poliszynela jest, że właściciele autentycznych Bugatti zamawiają profesjonalne repliki w Pur Sang, by móc cieszyć się nimi poza garażem.

Argentyńskie Bugatti Type 43. Po odpaleniu okazało się, że pod grillem ma LED-owy pasek. Należy się 25 lat więzienia, albo 100 złotych grzywny.
Warto również odnotować obecność BMW 326. W latach 1936-1941 zakłady w Eisenach wypuściły niemal 16 tysięcy egzemplarzy 326-ki, lecz II wojna światowa mocno przetrzebiła niegdyś niemałą populację tego modelu. Co ciekawe, były tam też składane po wielkim konflikcie. I tu pojawia się pewien dysonans, ponieważ niektórzy z Was na pewno kojarzą miasto Eisenach z czymś, co może i było niemieckie, ale BMW to to nie przypominało. Otóż gdy fabryka znalazła się na terenie NRD, dawni pracownicy złożyli jeszcze 16 (słownie: szesnaście!) egzemplarzy 326 o wyglądzie zgodnym z przedwojennym, a następnie, w 1948 r., zaczęli tłuc mocno „przerobiony” model 340. Sąd w RFN uznał, że hej, ale tak to być nie może, albo zmieniacie nazwę, albo nie macie dostępu do dewiz, zatem od 1952 r. powstał ciekawy twór o nazwie EMW 340, na którego przedzie zamiast logo niebiesko-białego pojawiło się czerwono-białe. Ostatecznie skubańce wyprodukowali aż 21250 sztuk 340-ki. Ot, taka ciekawostka.
Samochody były oczywiście nagradzane
I to zarówno przez publiczność drogą głosowania, jak i przez sędziów (jednym z nich był zresztą Szczepan z Automobilowni, bez którego nasza redakcja mogłaby nie powstać!). Sędziów urzekł pokazany niżej Rolls-Royce 20/25HP, z kolei serca publiczności skierowały się ku Packardowi Standard Eight w iście zjawiskowym stanie.
Nagrodzony Rolls. Robił wrażenie.To by było na tyle, jeśli chodzi o Suder Retro Mobil Cars Show. Szczerze Wam wyznam, iż miałem pewne obawy przed tą imprezą – zloty aut przedwojennych wydawały mi się po prostu sztywne i elitarne. Tymczasem okazało się, że nie dość, że właściciele aut chętnie dzielą się wiedzą i doświadczeniami, to na samej imprezie panował niesamowicie przyjazny klimat. Naprawdę, wpuszczali też tych, którzy nie przyszli w koszuli i spodniach w kancik. Uprzedzając pytania – wstęp był darmowy, chyba że decydowaliśmy się na udział w degustacji wina.
Patrząc na sukces tego wydarzenia i na to, jak niewiele mamy (jeszcze) w Polsce zlotów dla aut konkretnej epoki, szczerze liczę na prędką powtórkę z rozrywki – może przy nawet większej liczbie tak nietuzinkowych pojazdów w stanie jezdnym. Au revoir!



