W ubiegłym roku Dodge zaprezentował koncepcyjny model Charger Daytona SRT, w pełni elektrycznego muscle cara, okraszając to informacjami o wymyślnych rozwiązaniach mających zapewniać wrażenia znane ze spalinowych poprzedników. Łącząc to z zapowiedziami o końcu dotychczasowych spalinowych Chargera i Challengera, można było łatwo dojść do wniosku, że następny mocny Dodge będzie tylko elektryczny. Najwyraźniej błędnego.
Jak to tak, po tych wszystkich Hellcatach, bijących rekordy Demonach, i reszcie ośmiocylindrowych potworów nagle miałyby być tylko falowniki? Pojawiały się już plotki – czy może bardziej nadzieje – że Dodge nie skończy tak po prostu z napędem spalinowym, jednak brakowało im mocnych podstaw. Teraz jednak elektryzujące informacje na ten temat otrzymał portal The Drive od anonimowego źródła związanego z poddostawcą marki i mającego dostęp do jej planów. Elektryczny napęd zwany „Banshee” ma być jedną z możliwych opcji, obok której pojawią się też znane już silniki zasilane benzyną.

Nie spodziewam się, żeby spalinowa wersja zachowała skrzydło z przodu – raczej zastąpi je normalny grill.
V8? Jakie V8? Nie ma mowy!
Dodge wypuścił wiosną tego roku pożegnalnego Challengera SRT Demon 170 – ponad 1000-konnego potwora, ryczącego ośmioma cylindrami i gwiżdżącego kompresorem. To był ostatni przedstawiciel swojego dzikiego gatunku, i to według tych informacji ma się nie zmienić. Ośmiocylindrowa kwintesencja amerykańskiej motoryzacji kończy swój żywot i nie wróci w nowej generacji. Co więc może znaleźć się pod maską? Tak jak w Jeepach czy w nowym RAMie TRX, zamiast V8 pojawi się podwójnie doładowane R6 „Hurricane”. Według źródła pewna jest tylko słabsza wersja, wytwarzająca i tak przystające „mięśniakowi” 422 KM i 635 Nm, jednak biorąc pod uwagę istnienie na rynku 500-konnego Mustanga trudno nie spodziewać się obecności również potężniejszej wersji. Ta mogłaby zapewnić już 517 KM i 680 Nm. Napęd ma przekazywać popularny ośmiobiegowy automat ZF (nie ma niestety informacji o wersji z manualem) na wszystkie lub tylko tylne koła, a więc kluczowa funkcja palenia gumy jak najbardziej powinna być obecna. Opublikowane wieści od anonimowego informatora kończą się na temacie fabryki – zarówno elektryczna jak i spalinowa wersja nowego Chargera mają być produkowane w Windsor w Kanadzie, gdzie ma już trwać wymiana oprzyrządowania linii produkcyjnej.
Na ile to możliwe?
Oczywiście, bez oficjalnego potwierdzenia Dodge’a trudno stwierdzić – a Dodge raczej takim informacjom zaprzecza. Tyle że wystarczająco nieprecyzyjnie, żeby tej możliwości nie wykluczyć – mimo poszukiwań nie udało mi się nigdzie trafić na jasne „nie” od marki powiedziane silnikom spalinowym w nowych modelach. Za to na prezesa marki mówiącego o tym, że jest taka możliwość, ale nie oznacza takich planów, już tak. Wraz z dwukrotnie powtórzonym sformułowaniem o premierze modelu bez silników spalinowych, jako w pełni elektrycznego. Cóż, po premierze można przecież wprowadzać dodatkowe wersje, w tym spalinowe, i bynajmniej nie byłaby to dla Stellantisa nowość, bo taki był los Jeepa Avengera. Są też pochodzące z wycieku zdjęcia prezentujące gotowe skorupy nadwozia nowego Chargera, które na moje oko wyglądają na dysponujące typowym tunelem napędowym, a nie znaczącym miejscem na baterię. Oraz, oczywiście, wielokrotne informacje o tym, że platforma STLA Large, na której ma być zbudowany następny Dodge Charger, nie jest platformą czysto elektryczną, tylko wspierającą oba główne rodzaje napędu.
Co więc z wcześniejszymi zapowiedziami i pożegnalnym Demonem? Najbardziej prozaicznym wyjaśnieniem jest zmienność planów – w końcu ile razy Alfa Romeo karmiła nas pięknymi wizjami, by potem zrealizować jakieś 10 proc. z nich? Drugim jest skupianie uwagi medialnej tylko na wersji elektrycznej, bo tak jest modnie, nowocześnie i poprawnie, a potem, po cichu, wprowadzanie też spalinowej, bo zarobić jednak trzeba, a nie wszystkie dochodowe rynki są jak kochająca „elektryki” Norwegia. Przypominam tu o miejskim Jeepie Mścicielu, do którego mogłyby pasować oba te wyjaśnienia. Trzecim jest chytra taktyka biznesowa – czy wszystkie te specjalne, ostatnie-takie-zobacz edycje Challengera miałyby taki sam popyt, gdyby było wiadomo, że pojawi się spalinowy następca? Chyba nie trzeba na to odpowiedzi. Czyli możliwe na pewno, prawdopodobne… być może, choć myślę, że tak. Pozwolić Fordowi zgarnąć cały tort? Jeszcze czego!
Czyli nowy Dodge Charger to amerykańska Supra?
Coupe – tak. Kultowy model – jeszcze jak! Napęd na tył – jest, R6 twin turbo pod maską – również. Coś w tym może być, tym bardziej, że mocniejsza wersja szóstki Hurricane ma w pełni kuty „dół”, a Stellantis podobno planuje wprowadzenie aż 1000-konnej odmiany tego silnika jako „crate engine”. Z jednej strony zgodnie z tradycją amerykańskich V-ósemek, z drugiej – podwójnie uturbione, 3-litrowe R6 o mocy 1000 KM nieodparcie kojarzy mi się z tuningowanymi 2JZ. Nie wiem, jak zjadliwy byłby burger z sushi, ale jeśli wierzyć tym informacjom, to nowy Dodge Charger zapowiada się smakowicie – nawet jeśli niekonwencjonalnie.


