Na motoryzacyjnej mapie Polski już wkrótce pojawi się miejsce, do którego będą zjeżdżać tłumy zarówno z całego kraju jak i z zagranicy. Słyszeliście o takim mieście jak podwrocławska Oława? Jeśli żyliście przez ostatnie kilka lat pod głazem, unikając szeroko pojętych mediów społecznościowych – istnieje szansa, że nie. Zatem parzcie kawę i siadajcie, bo być może za chwilę będziecie planować urlop na Dolnym Śląsku.
Temat muzeów motoryzacji w naszym kraju to nie rurki z kremem. Jeszcze dwadzieścia lat temu w zasadzie nie było czego szukać poza województwem mazowieckim, gdzie mogliśmy zajrzeć do Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach (prowadzone przez rodzinę Mikiciuków) lub do fabryki Norblina, gdzie mieściły się samochodowe i motocyklowe zasoby Narodowego Muzeum Techniki. To właśnie w tych przybytkach wielu z nas (w tym ja) zaczynało swoją przygodę z pojazdami klasycznymi, z bliska oglądając wozy przed- i powojenne, a także całą gamę rodzimych prototypów, jak na przykład Syrena 110, FSO Ogar czy Warszawa 210.
Z biegiem lat prywatne kolekcje powiększały się i obecnie muzeów jest nieporównywalnie więcej – w zasadzie każdy rejon Polski ma nam coś do zaoferowania. Zawsze jednak brakowało przedsięwzięcia na dużą skalę – miejsca, gdzie możemy spacerować pośród setek aut z minionej epoki; miejsca, gdzie po zamknięciu drzwi przez kilka godzin nie liczy się nic, tylko chrom, nikiel i stara skóra. I trochę weluru, i czarnego plastiku. Przez krótki czas takie wspaniałe doświadczenia zapewniało nam Muzeum Skarb Narodu w dawnej lakierni FSO. Niestety, miasto miało inne plany na ten teren, a właściciele muzeum, delikatnie mówiąc, przestali się wzajemnie lubić.
Wtem, w 2022 r., na YouTube zaczęło pojawiać się coraz więcej nagrań z intensywnie rozwijającego się w Oławie muzeum o wdzięcznej nazwie „Wena”
Niewtajemniczeni wówczas nie wiedzieli, co dobrego się tam kroi. Z początku można było natknąć się na kilka kadrów z Fiatami 500 i 126p poustawianymi na wielkich regałach, filmy z wąsatym i uśmiechniętym mechanikiem (o nim za chwilę!) oraz – a nawet przede wszystkim – wzmianki o charytatywnym Rajdzie Koguta, w którym bierze udział jakiś trylion załóg i który startuje co roku właśnie z Oławy. Z kolei jeśli mocno siedzicie w graciarstwie, na pewno kojarzycie historię lokalnego Jelcza, który tak naprawdę był Żukiem, a właściwie to tak zwanym SAM-em. A jeśli nie kojarzycie, to koniecznie się z nią zapoznajcie.
Przez ostatnie lata ekipa z „Weny” nie próżnowała. Od początku 2024 r. jesteśmy świadkami wysypu relacji i wywiadów z prawie-że-otwartego muzeum, z samochodami przygotowanymi już na swoich docelowych stanowiskach, przykrytymi folią i czekającymi na pierwszych gości. No to co nasza redakcja robi wobec tego? Też jedziemy zobaczyć! Ale przecież nie będziemy robić kolejnego filmu, wszak jesteśmy staromodnymi, piśmiennymi grzybami.
Tak się złożyło, że jechaliśmy na weekend do Wrocławia, więc ciach ciach, telefon i umawiamy się na wizytę w tym pięknym przybytku. Na wstępie chciałbym jeszcze zobrazować, jakim człowiekiem jest założyciel muzeum „Wena” w Oławie, czyli pan Tomek lub po prostu Tomek (wśród pasjonatów motoryzacji oficjalny ton szybko stał się zbędny). W dniu, w którym się spotkaliśmy, jechał na wesele, a następnego świętował osiemnastkę swojego syna. Mimo to znalazł chwilę w sobotni poranek, by nas poznać, poczęstować kawą i oprowadzić po budynku, opowiadając całe mnóstwo historii – zarówno ciekawych, jak i wzruszających.

Muzeum Motoryzacji „Wena” w Oławie ma naprawdę imponujący przekrój eksponatów. Uroczy jest ten ciągniczek z silnikiem od Malucha i skrzynią z Żuka.
Obecna wystawa to około 300 samochodów, 100 motocykli, 100 rowerów oraz 8 naczep pamiątek i gadżetów z PRL
– O mnie nie było słychać, ja się kolekcją w ogóle nie chwaliłem. Razem z żoną żyjemy skromnie, a że dobrze prowadziłem firmę, nie przejadałem pieniędzy, nie zwariowaliśmy, to kupowałem auta – wspomina Tomek. – Kocham je, odrestaurowuję, oddaję temu całe serce.
Zbierać wyżej wymienione zabytki zaczął już 30 lat temu. Nie kupował ich na przysłowiowy handel, a decyzje podejmował sercem, choć okraszonym dawką rozsądku, patrząc na wręcz gabinetowy stan większości jego pojazdów. Nie da się bowiem ukryć, że Tomek należy do fanów niskich przebiegów i żywych kapsuł czasu – spora część eksponatów nie przejechała więcej niż kilkaset, kilka tysięcy kilometrów, a już na pewno nigdy nie widziała spawarki.

Pamiętacie kolekcję idealnych Mazd z Austrii? W Muzeum „Wena” w Oławie macie okazję zobaczyć je z bliska.
Są jednak pewne wyjątki. Wspomniany wcześniej Oławski Jelcz – jeśli jeszcze tego nie sprawdziliście – został przywieziony do muzealnego warsztatu wprost z placu, na którym powoli integrował się z Matką Naturą. Polski Fiat 125p należący do Polskiego Związku Kolarskiego, wożący niegdyś rower samego Ryszarda Szurkowskiego, również został oddany pieczołowitej odbudowie. Z kolei w tej chwili gruntowny remont przechodzi wyjątkowy autobus, istna turystyczna szklarnia na kółkach, czyli Setra S6. Ilu znacie w Polsce oryginałów, którzy odnawiają auta użytkowe?
Dobra dobra, pora na najważniejsze. Wbrew typowym artykułom informującym o niedzielach handlowych, podajemy od razu to, czego szukacie: otwarcie planowane jest…
… na połowę czerwca, czyli niedługo po tegorocznym Rajdzie Koguta, którego Tomek był inicjatorem. A skoro jesteśmy przy tym temacie, warto co nieco go zgłębić – istnieje bowiem duża szansa, że niedługo natkniecie się na setki oklejonych numerami startowymi samochodów, szczególnie jeśli mieszkacie gdzieś między Dolnym Śląskiem a Mazurami.
– Czasami, kiedy dużo zarabiasz i życie dobrze się układa, chcesz podzielić się z osobami potrzebującymi, no i tak było w moim przypadku. Moja rodzina już w przeszłości sporo pomagała i wspierała, a ja pomyślałem, że warto byłoby to połączyć z motoryzacją.
Powiedzieć, że ta inicjatywa się Tomkowi udała, to jak nic nie powiedzieć. W tym roku odbywa się już ósma edycja rajdu, na którą zarejestrowało się 2500 załóg. To daje 2,5 miliona złotych wpisowego przeznaczonego na cele charytatywne. Po drodze czekają na startujących przeróżne zadania oraz zwiedzanie zaprzyjaźnionych muzeów, ale kto chce i ma możliwość, może machnąć trasę na strzała.
– To jest naprawdę ogromny rajd, można powiedzieć, że największy w Europie. Jego wielkość trochę nas przerasta, ponieważ przy wyjeździe takiej liczby pojazdów z Oławy robi się niezły kocioł. Nie każde miasto jest w stanie przyjąć taką masę uczestników. W tym roku jedziemy do Mrągowa, władze miasta są bardzo przychylne i bardzo nam w tym wszystkim pomagają. Startujemy, jedziemy, będzie wesoło – zapowiada Tomek.

Ciekawostka: jeśli znajdziecie tu jakieś auta z Zachodu, istnieje mała szansa, że będzie to kolejny popularny Mercedes lub BMW. Przed Wami Borgward Isabella.
Prowadzenie i rozwój muzeum na taką skalę nie byłyby możliwe bez zgranej ekipy. Za Muzeum „Wena” w Oławie stoi łącznie 17 osób pracujących tam na stałe
Niektóre z nich możecie kojarzyć. Na przykład za kontent jutubowy odpowiada pochodzący z Kędzierzyna-Koźla Kamil Jaśkowski, znany widzom TVN Turbo z programu „Absurdy drogowe”. Z kolei głównym mechanikiem „Weny” jest niezawodny Pan Leszek – gwiazda muzealnego kanału YouTube oraz dusza towarzystwa na wszelkich targach motoryzacyjnych, na których muzeum ma swoje stoisko. Nie ukrywamy, że zafascynowała nas jego charyzmatyczna postać.
– Leszek pochodzi z Lublina. Ma za sobą nieprzyjemną historię – z dnia na dzień zostawiła go rodzina, więc spakował się i pojechał nad morze odpocząć. Tam poznał Oławiankę, za którą się tu przeprowadził. No i szukał pracy. Kiedy go zobaczyłem – 64-letniego faceta, który przyjechał do nas na rozmowę o pracę na Osie (tak, na skuterze Osa!), od razu wiedziałem, że nadajemy na tych samych falach – wspomina Tomek, nie kryjąc uśmiechu.
Kiedy piszę ten artykuł, pan Leszek właśnie wypoczywa po swoich 70. urodzinach, na okazję których utworzono wydarzenie publiczne na Facebooku. Szacuje się, że przybyło dobrze ponad 2000 osób w około 500 pojazdach wszelkiej maści, oczywiście głównie klasycznych. Każdy miał szansę osobiście złożyć życzenia i zrobić sobie zdjęcie z samym Ministrem (Śledzia i Wódki) – taki bowiem pseudonim przyległ do sympatycznego mechanika, który od pewnego czasu, na specjalne okazje, odziewa pasiasty garnitur i zasiada na tylnym siedzeniu Lancii Kappy.
– Powiem szczerze – ja jestem trochę zmęczony, kiedy na targach każdy do ciebie podchodzi, każdy chce pogadać. Nie umiem tak każdemu poświęcić uwagi. Leszek jest za to w swoim żywiole. Niedawno wyrobiliśmy mu paszport i poleciał pierwszy raz samolotem [na NEC Classic Motor Show w Birmingham – przyp. red.]. Parę słów się po angielsku nauczył, ale on po polsku do tych Anglików mówił, a i tak się rozumieli. Czuł się w tej Anglii jak ryba w wodzie.
Podobnie jak wyżej opisane postacie, odwiedzający z pewnością rozpoznają też niejeden eksponat
Kojarzycie Volkswagena Caddy z V8 z Audi? Jest przy samym wejściu. Autobianchi Bianchina Benedykta XVI? Proszę bardzo. Polonez Atou, który okazał się nietrafionym prezentem dla młodej Francuzki? S’il vu plait. A może Maluch, którego facet trzymał w salonie? Też jest. I stoi w kopii pokoju, z którego został wyjęty.
Odnośnie Małych Fiatów – do nich Tomek ma największy sentyment. W latach młodości natłukł Kaszlakiem 300 tys. km, a przez 5 lat dojeżdżał nim z pracy w Niemczech na studia w Opolu. Chyba czuje lekki niedosyt, gdyż po otwarciu muzeum planuje takim odbyć podróż dookoła świata. No i z tej miłości do 126p jakoś tak wyszło, że uzbierał ich 55, z czego 20 jest fabrycznie nowych.

Kolekcja zabawek robi ogromne wrażenie. Jak widać, dzieci miały trochę większy wybór niż same Moskwicze.
Poza samochodami znajdziecie tu też całą garść jednośladów, rowerów dziecięcych, aparatów fotograficznych, odbiorników radiowych, a nawet proszków do prania i baterii pamiętających Polską Rzeczpospolitą Ludową. Znajdziecie cały przekrój modeli i zabawek, wystawy interaktywne, scenki z dawnych lat (w tym bazar i wczasy w latach 80.), a także traktory, trójkołowce i prototyp polskiego silnika wirnikowego. Na wejściu do muzeum będziecie mogli uraczyć się gorącą kawą albo pełnym obiadem na antresoli, z której roztacza się widok na niemalże całą kolekcję.
Muzeum Motoryzacji „Wena” w Oławie jest jak pomnik spełnionych marzeń, którymi ktoś chce się podzielić ze światem.
– Mogłem osiąść na Majorce do końca życia, ale wiem, że by mi to szczęścia nie przyniosło. Szczęście czuję, kiedy widzę to muzeum i codziennie tu przychodzę – podsumowuje Tomek.
I wiecie co? To poczucie spełnienia, pozytywna energia, nieopisana radość – one wypełniają wielkie hale tego muzeum i w momencie wejścia przez drzwi trafiają do nas natychmiast, układając nasze usta w kształt owocu, nad którego krzywizną swego czasu zastanawiali się w Brukseli. A co więcej, to miejsce jest takie… nasze, polskie. Nie ma tu może Gullwinga, Bugatti Royale czy Vectora W8, ale za to jest Velorex, Mikrus-ulep i Jelcz-samodział – również jedyne w swoim rodzaju, ale dużo nam bliższe.
Autentyczność „Weny” doceniło już zresztą kilku gości z zagranicy. W dniu, w którym odwiedziliśmy Tomka, wiele aut nie stało pod folią zabezpieczającą – czekały bowiem na ponad stu gości z całego świata, którzy wybrali ten niepozorny adres w Oławie na miejsce swojej imprezy integracyjnej. Na maj z kolei zapowiedziana jest wizyta niemieckiego klubu Lamborghini, który ma zamiar przybyć aż 50 autami z emblematem wściekłego byka. 150 miejsc parkingowych pozwala na naprawdę niemałe zloty, nie tylko wypasionych fur – w planach są między innymi spoty tematyczne dla fanów różnych marek i modeli.
Ach, jeśli nie czujecie się wystarczająco zachęceni, to wspomnę jeszcze o pewnym szczególe. Mianowicie muzeum będzie się nadal rozrastać – na wystawie znajduje się co prawda 300 aut, ale cała kolekcja sięga już 500 (tak, pięciuset!).





